To nie są moje wielbłądy – relacja z małego śledztwa

Książka, po którą powinni sięgnąć wszyscy, zainteresowani tematyką czasów PRL-u, nawet wówczas gdy moda to nie jest ich konik. Czytelnik towarzyszy autorce w zdobywaniu informacji, a jego ciekawość raz zostaje zaspokojona, innym razem jedynie rozbudzona. Jednak mogę oglądamy tutaj z tak różnych perspektyw…

Jadwiga Grabowskia, Jerzy Antkowiak, Barbara Hoff, Roman Cieślewicz, Teresa Kuczyńska, Roman Juryś, Grażyna Hase, Roman Modzelewski, Zyga Pianko – oprócz tych nazwisk, które miały duży wpływ na modę w okresie PRL-u, mamy także bazar Różyckiego, pokazy mody w Warszawie, podnoszącej się z gruzów i paryskie butiki. Długo zbierałam się do lektury książki Aleksanrdy Boćkowskiej „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL”, a okazała się ona doskonałym reportażem o modzie, pełnym ciekawych faktów i opinii.

Czułam się, jakbym wraz z autorką kartkowała stare czasopisma w celu znalezienia informacji, dobijała się do ludzi, którzy mogą rzucić trochę światła na historie ludzi i rzeczy, wreszcie przemierzała magazyny i piwnice, gdzie znaleźć można zapomniane już dziś ubrania, które niegdyś ekscytowały polską ulicę. Autorka nie ukrywa trudności w zdobywaniu informacji zarówno z archiwów, jak i od najważniejszych osób związanych z modą. Umiejętnie zestawia informacje zaczerpnięte z dokumentów i prasy ze wspomnieniami rozmówców, którzy do dzisiaj są w stanie opisać z detalami każdą wartą uwagi sztukę odzieży, najczęściej pamiętając te z ciuchów.

wielblady_2

Autorka poświęciła więcej miejsca Modzie Polskiej, Hofflandowi, wspomnianemu już bazarowi Różyckiego, gdzie za niemałe pieniądze można było kupić najoryginalniejszą odzież, łódzkiej APS, założonej przez Żyda polskiego pochodzenia marce Pierre d’Alby (dziś Zyga), „Przekrojowi”, „Ty i Ja”. Nie chcę zdradzać szczegółów. Na zachętę kilka cytatów i zdjęć.

Przeglądając gazety z wczesnej PRL, mam wrażenie, że w podnoszącej się z gruzów Warszawie pokazy mody odbywały się właściwie bez przerwy. Jesienią 1946 roku podczas Rewii Mód w hotelu Polonia warszawianki zachwycają się przeróbkami. „Przeróbki […] demonstrowane przez firmę Parisette […] były tak piękne w harmonijnych zestawieniach barw , łączeń, naszyć, spięć, sznurowań, ze zachodzi podejrzenie, iż modnisie gotowe sobie sprawiać [sobie] nowe suknie takie, by wyglądały na przeróbki”, relacjonowała dziennikarka pisma „Moda i Życie Praktyczne”.

Wielblady_3

Pełne składy, puste szafy – tak w 1967 roku „Życie Warszawy” tytułuje cykl artykułów o tym, daczego – choć fabryki pracują pełną parą – w sklepach nie ma nic albo są same buble.

Informacja własna: „Wiadomo, że od co najmniej półtora roku wśród młodzieży szałem są beatlesówki – sztyblety na podwyższonym obcasie. Prywatni szewcy zrobili już na nich niezły interes, sprzedając parę za 400-500 zł. Kobra też zaprojektowała dwa udane wzory takich sztybletów, ale prędzej rozwiązano słynny zespół Beatlesów, niż buty te trafiły na rynek”.

Danuta Zagrodzka, dziennikarka: „Jeśli w tej chwili na przykład dziewczyna potrzebuje welwetowej spódnicy, a potrzebuje, bo taka właśnie jest moda, to wystarczy, że pójdzie do jednego znanego jej z dobrego zaopatrzenia sklepu w mieście. Jeśli przekona się, że tam tej spódnicy nie ma, może w zasadzie oszczędzić sobie dalszej fatygi. Wiadomo bowiem, że spódnice szyje jedna fabryka, dostarcza je do wszystkich sklepów w mieście i w kraju i jak nie ma to nie ma. A gdy będą – to wszystkie te same”.

Bronisław Lalik, Cedet: „W ten sposób w „zeszytach niezaspokojonego popytu” mamy zarejestrowane zjawisko braku czterystu artykułów […]”.

Danuta Zagrodzka: „Rośnie rozpiętość pomiędzy tym, czego klienci oczekują, a tym, co im się oferuje. […] Rynek nie oczekuje już od przemysłu byle jakiej okryj-bidy, ale towarów dobrych, modnych, użytkowych”.

Albin Kostrzewski, Domy Towarowe Centrum w budowie: „Bezpowrotnie minęły czasy, gdy wystarczyło na początek sprzedaży ustawić kilka osób w kolejce, aby sprzedać każdą niechodliwą tkaninę”. 

Wielblady_4

Okładka pierwszego numeru “Ty i Ja” z fotelami RM58 Romana Modzelewskiego

Złaknione tłumy to przekleństwo kierowników PRL-owskich sklepów. Teresa Horn, która na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych kierowała sklepem Pod Arkadami w Warszawie, przypomina sobie, jak któregoś dnia pod naporem tłumu poluzowały się zawiasy w drzwiach. Otworzyć można, bo jeszcze nie czas. Dzwoni więc na milicję. Słyszy, że ma sobie radzić sama. Dzwoni po raz drugi i mówi, że ktoś rozrzucił ulotki. Po czterech minutach zjawiają się dwa radiowozy. Horn tłumaczy, że ulotek wprawdzie nie ma, ale jest uszkodzenie drzwi, nie jej prywatnych przecież, tylko państwowych. Pomagają uspokoić tłum, a z czasem tak się zakolegują, że w zamian za rozładowanie kolejki będą mogli kupować ubrania dla żon i narzeczonych, nie byle jakie, bo pod Arkadami – w patronackim sklepie Cory – trafiały się nawet odrzuty z eksportu.

Wielblady_5

– Czyż nie macie gotowych norm na różne rozmiary?

– Mamy polskie normy techniczne, ale nie możemy z nich niestety korzystać. Są to bowiem bardzo precyzyjne normy, tylko mają jeden jedyny feler: na nikogo nie pasują. Spodnie spadają z bioder, na pupie wiszą – zresztą widzi pani chyba, jak wyglądają nasi panowie w tych spodniach. Stosujemy więc wyłącznie francuskie normy, które udało mi się kiedyś wykraść z Wielunia (dostali je tam od Francuzów), według tych norm zamówiliśmy pierwszą partię spodni  w Legnicy i leżały pierwszorzędnie. Sam nie wiem, o co tutaj chodzi. Według polskich norm są 34 rozmiarowzory i nie pasują na nikogo, francuskich rozmiarów mamy tylko sześć i pasują na wszystkich. (s. 126)

Zainteresowani tematem mogą odwiedzić wystawę “Modna i już! Moda w PRL” w Muzeum Narodowym w Krakowie. Poniżej zapowiedź wideo: