Co pamiętamy z PRL-u? Zależy, ile mamy lat, ale hasła takie jak „Relaxy” czy „chiński piórnik” wywołują pewne wspomnienia. A co pamiętamy z wnętrz z tamtego czasu?
Bliżsi i dalsi znajomi już wiedzą, że zbieram dziwne rzeczy. Gdy wpadają na planszówki czy kolację, przyglądają się obiektom z PRL-u. To dobra okazja do rozmowy o wnętrzach z tamtego okresu, szczególnie, że wszyscy pamiętamy mniej więcej to samo (dziś dyktat IKEA, wówczas CHPD*). Ktoś ostatnio przypomniał mi słomianki nad łóżkami. U mnie w domu nie było, ale u Dziadków, gdzie spędzałam wakacje, owszem. Pamiętam jak przed zaśnięciem bezlitośnie wyskubywałam słomki i próbowałam dopatrzeć się w układzie łączących je nitek jakiegoś klucza.
Fot.: NAC – Salon meblowy Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Meblami w Poznaniu
Symbolem PRL-u jest jednak meblościanka. Mebel do dzisiaj chwalony przez właścicieli za niezniszczalność i pojemność, mogącą nasuwać przypuszczenia, że kryje się za nim Trójkąt Bermudzki. To, czego nie właściciele meblościanek nie chcieli chować, dumnie eksponowali za szkłem, jeśli tylko mebel miał owo szkło, i na licznych odkrytych półkach. Kieliszki do różnych alkoholi, których zazwyczaj i tak się nie dane nam było pijać, odbijające światło kryształy, plastikowe owoce, ręcznie malowana ceramika z Cepelii i książki (z jakiegoś powodu czytelnictwo miało się wówczas lepiej niż teraz).
W numerze z 1971 roku magazynu „My, Meble, Mieszkanie”, czytamy: Każdy z nas ma w domu coś takiego, co chętnie ustawia na oszklonej półce lub serwantce. Stara to tradycja i zjawisko to można spotkać prawie w każdym mieszkaniu. Obecnie uważa się, że ustawienie za szkłem używanej od święta porcelany lub szkła jest nienowoczesne i świadczy o złym smaku. (…) Równolegle z rozwojem techniki i postępem społecznym wymagania i gusty nasze wzrastają, a wraz z nimi zmienia się u nas „to co za szkłem”. Błędem jednak na pewno będzie jeżeli oszkloną półkę w naszym regale przeznaczymy na puste butelki po najbardziej nawet egzotycznych napojach, szklanki itp. I pomyśleć, że czytali to ludzie, których przemysł już od kilku lat zalewał meblościankami na „wysoki połysk”.
Fot.: NAC – Salon meblowy Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Meblami w Poznaniu
Meblościanka z mojego domu rodzinnego była wystana (a jakże) w Emilii. Nie zabrakło naturalnie kryształów, które potem zastąpiło szkło z Krosna. Wnioskuję, że musiała pochodzić z Koszalińskich Fabryk Mebli, ponieważ nie składała się z gotowych elementów, ale całość trzeba było sobie zmontować. Zaleta? Można było wybrać najbardziej optymalny układ, a więc meblościanka po każdym malowaniu pokoju nieco zmieniała swoje oblicze. I nie była wcale brzydka… nawet bez malowania farbami kredowymi.
Jeden segment ocalał, reszta trafiła na śmietnik kilka lat temu. Czy dziś, gdy oko mi się świeci na widok mebli vintage, przenosiłabym ją do własnego mieszkania? Nie. Ale bliski mi jest komentarz z pewnej grupy na Facebooku, pod którym bym się podpisała „Nie pomyślałabym, że będę chciała kupić meblościankę”. Ano, nie pomyślałabym, a to fakt. Ale o tym kiedy indziej…
*Centrala Handlowa Przemysłu Drzewnego