Skąd bierze się prawdziwe meblarskie perły? Te z polskich spółdzielni, rumuńskie czy czeskie biblioteczki i serwantki? Czasem… ze śmietnika.
Były takie czasy, kiedy do śmietnika wchodziliście tylko wysłani przez rodziców ze śmieciami. Były takie, kiedy biegliście tam przed ich powrotem, aby pozbyć się śladów wskazujących na zorganizowaną pod ich nieobecność imprezę. No a teraz sami wyrzucacie czasem „normalne śmieci” z kosza pod zlewem (jak nakazuje polska tradycja wnętrzarska). I pewnie nigdy byście nie pomyśleli, że będziecie ekscytować się zawartością śmietnika i zwiedzać nie swoje altanki. Dopóki… nie zostaliście wielbicielami polskiego powojennego wzornictwa.
Każdy taki wielbiciel ma w głowie listę mebli, które by chciał. I nie chodzi o takie, na które można uciułać, jedząc przez miesiąc pomidorową czy chodząc piąty sezon w tej samej kurtce (są w końcu priorytety), i po prostu kupić. Chodzi o meble, których kupienie zakrawa na cud.
Na wielu takich listach marzeń znajdują się zydle duetu Szlekys-Wincze, stolik czy fotel projektu Hanny Lachert, krzesło Marii Chomentowskiej, Wandy Gengi, jakikolwiek mebel Spółdzielni Ład, fotel Janusza Różańskiego, fotel duetu Jędrachowicz-Racinowski… Tu dopiszcie swoje wymarzone meble. I cokolwiek by to nie było, możecie być pewni, że można to spotkać na śmietniku. Trzeba mieć tylko naprawdę ogromne szczęście i znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.
W mieście takim jak Warszawa konkurencja jest bardzo duża (w innych podobno jeszcze hipsterzy masowo nie nurkują w altankach), ale też w każdym tygodniu likwidowanych jest wiele mieszkań, gdzie te perły designu przez lata mieszkały, a w oczach nowych właścicieli stały się niepożądanymi starymi gratami. Oby tylko wynieśli je w całości, a nie wynajęli ekipę, która je porąbie i wrzuci do kontenera. Wtedy pozostanie nam tylko otrzeć łzę.
Są takie miejsca w sieci, gdzie łzę można otrzeć razem z innymi, całkiem dla nas obcymi ludźmi. Takimi, którzy rozumieją, że bezpowrotnie zniknął kolejny mebel, mniej lub bardziej cenny z finansowego punktu widzenia, unikatowy bądź nie. Jest też takie miejsce, gdzie ludzie starają się takie meble uratować. Chodzi o grupę na Facebooku Uwaga, śmieciarka jedzie. Można dać cynk, że coś atrakcyjnego stoi na śmietniku lub też skorzystać z cynku kogoś innego. Ja, choć grupę obserwuję od wielu miesięcy, pierwszy raz w tym tygodniu przyniosłam do domu komodę ze śmietnika (rękami Pana P, żeby nie było, że taka nowoczesna ze mnie kobieta ;)).
Czekała w słońcu, przewrócona na boczek, pozbawiona niestety przez kogoś jednej szuflady. Wymaga trochę pracy, bo drewniany fornir i wiosenny deszcz to złe połączenie. Dodam tylko, że następnego dnia na tym samym śmietniku stało krzesło projektu Ireny Żmudzińskiej. Też perełka niemal nie do kupienia. Cieszy się nim ktoś inny, nie zostało porąbane i spalone. I o to w tym chodzi.
PS. Zdjęcie publikuję za zgodą jego Autorki