Jedni z moich ulubionych projektantów wnętrz, Nowogratzowie, chodzili na randki na pchle targi, co nie dość, że ich do siebie zbliżyło, to jeszcze pomogło w karierze.
Wielbiciele staroci zimą buszują w sieci i sklepach z owymi, ale tak naprawdę z niecierpliwością czekają na moment, kiedy będzie już na tyle ładna pogoda, aby handlujący wylegli na targi staroci i aby łażenie po nich było przyjemnością, a nie sportem ekstremalnym.
W naszym klimacie od kilku tygodni handel na świeżym powietrzu trwa w najlepsze, co widać w okolicach weekendu na grupach na Facebooku, gdzie ich członkowie chwalą się ostatnimi zdobyczami. Ale przecież nie zawsze chodzi o zakupy, czasem o spacer, o klimat targu staroci, który czasem bywa połączony z bazarem i w najgorszym wypadku można wrócić do domu z zakupami spożywczymi.
Jedna z moich ulubionych projektantek wnętrz, Cortney Nowogratz, napisała na blogu, że na pierwsze randki z przyszłym mężem chodzili właśnie na targi staroci. W projektach Nowogratzów nie brakuje przedmiotów z odzysku. I to chyba właśnie oni uświadomili mi już dawno temu, że, aby wnętrze miało duszę czy też to nieuchwytne coś, musi się w nim znaleźć chociaż jeden przedmiot z historią – same meble i dodatki pachnące jeszcze wnętrzami sklepu to za mało, by stworzyć wnętrze do mieszkania. Nawet projektanci wnętrz pokazowych coraz częściej sięgają po przedmioty vintage.
Corthey kupuje rzeczy dla siebie, dla klientów i na prezenty, kupuje także rzeczy z niedoskonałościami czy wadami, jednak radzi, aby najpierw zorientować się o ich ewentualnym istnieniu, co jest furtką do negocjacji ceny. Zauważa coś, co sami dobrze wiemy: nawet przychodząc tydzień w tydzień na ten sam targ, zawsze znajdziemy na nim nowe rzeczy (a może niekoniecznie nowe, lecz takie, których wcześniej nie zauważyliśmy). Ja dostrzegłam jeszcze prawo serii, np. przez wiele tygodni nie ma żadnego retro wózka dla lalek, a w jeden weekend widzę cztery, podobnie jest z innymi przedmiotami. Tak jakby sprzedawcy umówili się, co dziś przywiozą, chociaż to oczywiście nieprawda. Raczej umawialiby się, aby nie dublować fantów, bo to trochę jak założenie na imprezę sukienki, w której przyszła koleżanka.
Zgadzam się też ze spostrzeżeniem, że pchle targi to miejsce, gdzie można nauczyć dzieci historii – zobaczą tam bowiem przedmioty, które wyszły z użytku, a my dorzucimy od niechcenia kilka zdań o nich tak, aby nie poczuły się jak na nudnym wykładzie. Targi ze starociami to dla najmłodszych także lekcja szacunku dla przedmiotów – wskazówka, że nie wolno wyrzucać do kontenera ze śmieciami rzeczy tylko dlatego, że nam nie są już potrzebne, bo mogą się przydać komuś innemu. Nie tylko do użytku, ale także jako część jego mniej lub bardziej nietypowej kolekcji. Ileż to razy szłam przez targ staroci widząc ludzi, którzy nieśli rzeczy dla mnie bardzo brzydkie. Co jest śmieciem dla jednych, bywa skarbem dla innych. I to jest najlepsze w targach staroci i na wyprzedażach garażowych.
Kiedyś zapytałam jednej osoby, która pewnie będzie to czytać, skąd ma te wszystkie wspaniałe rzeczy dla siebie i dla klientów. Odpowiedziała, że po prostu, gdy jedzie gdzieś z koleżankami, one idą do galerii handlowej, a ona do skupu złomu. Ale złom to już inna historia. Chociaż ktoś mi ostatnio mówił, że jego kolega zabrał dziewczynę na randkę na nieczynne już wysypisko śmieci. 🙂
Bywacie na targach staroci? Jak często i czy regularnie? A może specjalnie jedziecie wiele kilometrów na polowanie? 😉
PS Fotki zrobione na Olimpii w Warszawie
PS 2: A tutaj znajdziecie kalendarium pchlich targów i giełd staroci na cały 2017 rok